Pure Luxe ciąg dalszy.. :)
Tak jak obiecałam, wrzucam kolejną porcję mojej kolekcji z Pure Luxe. Mówiłam już, że naprawdę uwielbiam tą firmę :D ?
Zdjęcia niestety były robione w pochmurny dzień, więc cienie w rzeczywistości są nieco bardziej nasycone...
Kitten - na dłoni satynowy, ale na oku już bardziej matowy odcień słodkiego, chłodnego różu. Bardzo go lubię, przyjemnie odświeża spojrzenie :)
Kiss od Moonlight - beżowo-łososiowy ze srebrnymi drobinkami, które nieco giną na oku i zostaje takie bardzo codzienny, bazowy odcień. Czasem używam też do rozświetlania łuku brwiowego :)
Jezebel - piękny odcień, mieni się od różu po niebieskości, zależnie od kąta padania światła.
Golden Girl - w sumie spodziewałam się bardziej złota, niż żółci... A tu proszę - żółtek ;) w kolorze słonecznika. Żółć nieco ciemniejsza i bardziej stonowana od Butterfly Kisses z EDM, z odrobiną tylko tonów złotawych, ale z nazywaniem tego odcienia "golden" to bym się wstrzymała... :D
Sage - limonkowo-trawiasty kolor, ale taka trawa wczesnowiosenna, nieśmiała, jasna, świeża. Dla wielbicielek zieleni - polecam :)
Ultimate Cobalt - trochę oporny w nakładaniu, jakby suchy, toporny... Ale jeśli chodzi o kolor, to jest to ciemniejszy granat, przybrudzony czernią, taki nocny, ciemny kobaltowy odcień.
Apricot - miała być soczysta brzoskwinka, a jest pomarańczowo-żółtawy odcień, raczej ciężko do przemycenia w makijażu, ale jako akcent... Czemu nie? Mimo wszystko "to nie tak miało być" ;)
Ultimate Whitney - mocno skrzące sreberko, z odrobiną delikatnego brązu w tle.
Kisses in The Dark - na dłoń ciężko się go nakładało, ale już z aplikacją na oku nie ma problemu. Ciemny, piękny odcień szmaragdu.
Ultimate Pink Ice - w słoiczku rzeczywiście ostro różowy, ale da się go nałożyć na powieki i nie wyglądać jak lalka barbie, za co duży plus ;) kolor nie jest płaski, połyskuje na chłodno-srebrzane odcienie.
Blue Jeans - jak nazwa (bardzo trafna w tym wypadku) wskazuje - odcień ciemnego, jeansowego granatu.
Moon Glow - spodziewałam się czegoś innego, z nutą tajemnicy, mniej płaskiego - a tu po prostu rozbielony żółty kurczaczek. Ani to matowe, ani satynowe... Jakby się nad tym zastanowić, to może i księżyc czasem przybiera taką barwę, ale brakuje tutaj "tego czegoś".
Lilac Ice - biało-lawendowy (z przewagą bieli jednak ;) ) i srebrnym błyskiem.
Ravishing - w opakowaniu brązowo-staro-złoty, intensywny. Na dłoni rzeczywiście jest to przyjemny, chłodny brąz z odrobiną złota w tle.
Trust Fund - głęboka, trawiasta, leśna zieleń.
Chaos - chabrowo-bławatkowy kolor, czyli po prostu głęboka niebieskość z odrobiną fioletu w tle :) bardzo ciekawy odcień.
(chyba najgorsza seria zdjęć... :( )
Fantasy - bardzo cielisty odcień, z delikatnym satynowym wykończeniem
HoHo Silver - dość ciemne, skrzące srebro :)
Heather Mist - bardzo lubię ten odcień... Beżowo-brązowo-szaro-bury, ale jednak ma coś w sobie. Nie robi ciemnej plamy na oku, zmienia troszkę swój odcień zależnie od kąta padania światła :)
Razor - w przeciwieństwie do HoHo Silver - tutaj mamy bardzo jasne, wręcz rozbielone sreberko, maksymalnie skrzace, świąteczno-sylwestrowe, imprezowe... Robi wrażenie na oku :)
Ultimate Vert - czerń z odrobiną butelkowej, głębokiej, trochę morskiej zieleni.
Latte - nie wiem skąd nazwa... Latte, które ja robię ma nieco inny kolor :D beżowo-żółty odcień, całkowicie matowy. Chyba tylko do stosowania jako cień bazowy?
French Kiss - (na zdjęciu jest błąd, podpisany został jako Lilac Ice) - odcienie te są zresztą do siebie bardzo podobne, French Kiss jest jednak bardziej lawendowo-błękitny, a mniej biały. Mimo, że poczatkowo kojarzy mi się z kolorem łazienkowym ;) na oku prezentuje się całkiem miło.
Luminous - brzoskwinkowo-różowy odcień, uroczy.
Divine - ciężko mi opisać ten kolor - jest niemalże biały, satynowy z lekkim odcieniem niebieskości/szarości w tle.
Peach Champagne - złoto-brzoskwiniowo-pomarańczowy. Dość ciepły, mocno satynowy.
Innocent - rzeczywiście dość niewinny, uroczy róż, mocno rozbielony, ale dalej różowawy.
Moody - ciemna, intensywna, butelkowo-choinkowa, może odrobinę zgniła zieleń. Kojarzy mi się trochę baśniowo - z ciemnym, nieprzebytym lasem ;)
Tigers Eye - przyjemny, chłodny beżyk. Jako cień bazowy albo do rozświetlenia łuku brwiowego.
Love Spell - majtkowy błękit ;)
Rehab - intensywny brąz z odrobiną starego złota. Przyznaję, że nie odważyłam się go jeszcze użyć na oku - obawiam się jednolitej, ciemnej plamy :D
Czas na róże i jeden puder :)
Blushin Bride - delikatny beżo-róż, chłodny, przyjemny
Vanity - dość pomarańczowy, ciemny odcień... raczej nie dla mnie, ale mógłby przypaść do gustu bardziej złotawym i ciemniejszym karnacjom :)
Tender - brzoskwinka z odrobiną różu, dość intensywny
Babydoll - delikatny, chłodny róż z odrobiną beżu
Giddy - chyba mój ulubiony :) chłodny, delikatny, bardzo dziewczęcy róż
Powder Eraser Original - puder, który ma niby służyć i jako primer - wygładza skórę, zmniejsza pory... Albo jako puder wykańczający. Nie jest zły - rzeczywiście delikatnie wygładza (optycznie) buzię, minimalnie zwęża pory, przyjemnie się go aplikuje, ale nie ma efektu "wow!"... Z pewnością nie jest niezbędny i niezbyt zauważam, jeśli zapomnę go użyć ;)