Na przekór pogodzie ;)

13:14 Posted by Insane

No cóż, rzeczy do obfocenia i opisania nazbierało mi się już całkiem sporo, postanowiłam więc w końcu coś z tym zrobić... Pogoda za oknem nie zachęca do robienia swatchy - szaro, pochmurno, no i pada. Kombinowałam z ustawieniami aparatu ile się dało, a co z tego wyszło - widać ;)
Starałam się zawsze mieć w tle białą kartkę, dla porównania odcieni. Z dumą stwierdzam, że kolory wyszły raczej nieprzekłamane, czasami jedynie mniej intensywne.

Firmy Lily Lolo wcześniej nie znałam, nie słyszałam o niej, ale długo kusić mnie nie trzeba było. Wprawdzie trochę zniechęca fakt, że można brać tylko jeden odcień sampla na każde zamówienie, ale z drugiej strony to, co dzisiaj testowałam jest naprawdę obiecujące i pewnie skuszę się jeszcze na niejedno zbiorowe....

Pudełeczka LL są jednymi z najładniejszych i bardziej estetycznie i porządnie wykonanych, jakie zdarzyło mi się trzymać w łapkach. Niby plastik, ale porządny, gruby, matowy, sprawia wrażenie drogiego kosmetyku. Sitka ciężko się wyjmują, ale to dobrze - nie ma szans, żeby coś się rozsypało. Inna sprawa, że wszystko było porządnie zaklejone, zafoliowane, zapakowane. Nie mam nic do zarzucenia, poza tym, że.... Wszystko jest niedosypane. Nie rozumiem po co tak wielkie pudło do bronzera (Waikiki), skoro 1/3 to powietrze ;) z różami jest nieco lepiej, ale wciąż nie jest to, jak np. w EDM, nasypane po samo wieczko. Samplowe słoiczki wypełnione są do połowy, ale to akurat mnie nie dziwi, a wręcz ułatwiać będzie korzystanie :)

Poniżej zdjęcie porównawcze słoiczków. Oczywiście, przed dzieleniem między uczestniczki :)


Od lewej: bronzer (8g), róż (3g), sample jar (0,75g)


RÓŻE





Rosebud - mocny, ciemny, malinowy odcień, całkowicie błyszczący. Nie wiem, czy i kiedy odważę się go użyć na polikach, ale jako pomadka mógłby się sprawdzić.. ;)

Candy Girl - uroczy, chłodny, skrzący róż, na pierwszy rzut oka chyba mój faworyt :)

Sugar n Spice - coś pomiędzy różem i bronzerem, dość ciemny i elegancki odcień. Pięknie musi wyglądać na ciemniejszej karnacji... A na moich bladościach? Sama jestem ciekawa... ;)

Ooh La La - matowy róż, nieco ciemniejszy od Candy Girl, ale wciąż bezpieczny

Clementine - czarny koń tego zestawu. Zazwyczaj boję się zamawiać brzoskwiniowe róże, ale ten jest wyjątkowo uroczy i twarzowy - może dlatego, że nie jest to czysta brzoskwinia, ale ma w sobie odrobinę różu. I po pierwszych testach - zero tendencji do ocieplania się, w co aż sama nie mogę uwierzyć. Całkowicie matowy.

Waikiki - jedyny bronzer, na jaki się skusiłam. Taki rodzynek ;) bardzo wakacyjny odcień, mocno skrzący, w odcieniu piasku, plaży, złotawy.... Liczyłam na to, że będzie jaśniejszy, ale nałożony w minimalnej ilości prawdopodobnie sprawdzi się świetnie :) ogromny plus za brak pomarańczowych, rdzawych tonów, nie zauważyłam też ocieplania się :)
Na ciemniejszej cerze (zwłaszcza z tonami żółtymi i oliwkowymi) sprawdzi się jako piękny rozświetlacz.


PODKŁADY


Porcelain - bardzo jasny, ale daleko mu np. do Ghost'a z Aromaleigh. Ładnie się wtapia, niestety jak wszystkie tak jasne odcienie ma w sobie podtony różowe, co w moim przypadku go dyskwalifikuje... A szkoda, bo jasnością na zimę byłby w sam raz.

Blonde - beżowo-żółty, czyli coś, czego ostatnio poszukuję ;) musiałam nałożyć go naprawdę sporo, żeby cokolwiek było na dłoni widać, bo wtapiał się wciąż idealnie! Na zdjęciu jest chyba z 10 warstw. Nie ukrywam, że wiążę z nim spore nadzieje ;)

Obydwa odcienie podkładów nakładało się niezwykle łatwo, pięknie się wtapiają, mają delikatną, jakby satynową, aksamitną konsystencję.


KOREKTORY


zdjęcie zbiorowe razem z samplami podkładów





PeepO Cover Up - żółty, powiedziałabym nawet, że... bardzo żółty ;) z przeznaczeniem na cienie pod oczami. Przyznaję, że mam pewne obawy w kładzeniu aż tak intensywnego koloru pod oczy, ale.. spróbuję ;)

Blush Away Cover Up - tutaj z kolei zupełnie odwrotnie. Najmniej zielony ze znanych mi zielonych korektorów ;) jest w zasadzie biało-zielony, może trochę sinawy, ale kolor raczej wyblakły, niezbyt intensywny. Z przeznaczeniem na zaczerwienienia.

Blondie Cover Up - dość jasny i niestety również różowawy, ale wtapia się równie dobrze, do podkłady, więc pewnie zaryzykuję. Z przeznaczeniem do krycia mniej lub bardziej drobnych niedoskonałości :) odrobina różu w korektorze pomaga cerom poszarzałym i zmęczonym, więc być może jest to celowe... Nie jestem jednak pewna jak się sprawdzi przy moim kompletnym braku różowych tonów ;)


PUDRY WYKAŃCZAJĄCE



Przepraszam za błąd na swatchach..

Flawless Matte - rzeczywiście matowy, choć na niektórych zdjęciach wychodził z satynową poświatą. Ale jest matowy, w dodatku kompletnie biały... Ale bardzo dobrze się wtapia, miałam problem, żeby nałożyć taką ilość, coby w ogóle aparat uchwycił.

Flawless Silk - zdziwiło mnie to, że jest... satynowy. Może się nie błyszczy, ale do matu mu naprawdę daleko. Wielbicielki efektu "glow" mogą być nim zachwycone... Ja muszę przemyśleć, czy zależy mi na wyglądzie laski z okładki... ;) pewnie z ciekawości się odważę.

Obydwie formuły nakłada się naprawdę przyjemnie - są bardzo miałkie, delikatne, bardzo dobrze się wtapiają, nie ma problemu z rozprowadzeniem proszku.


ROZŚWIETLACZ



Stardust - do tej pory moim absolutnym faworytem był Sundew z Lumiere, ale widzę, że ma teraz godnego przeciwnika... Bardzo delikatny, miałki i przyjemny w aplikacji. Niby ma w sobie mnóstwo drobinek (które swoją drogą wyglądają rzeczywiście jak pyłek.. :) ), ale nie jest to brokat. Wykończenie raczej delikatne, satynowe, obecnie mówi się chyba - glamour... ;) w dodatku nie daje efektu choinki, cały jego urok widać dopiero pod światło. Normalnie sprawia wrażenie rozświetlonej twarzy, ale nie bardzo wiadomo, dlaczego... Bo pomimo tego, że jest żółciutki, to koloru raczej nie zostawia, może jedynie poświatę.
Naprawdę obiecujący i chyba już żałuję, że nie skusiłam się na większe pudełeczko...