Hi-Fi Cosmetics swatch

13:24 Posted by Insane

W końcu doczekałam się odrobiny słońca (noo... a przynajmniej braku deszczu ;) ) i jednocześnie chwili wolnego czasu. Nie marnując ani jednego, ani drugiego.. chwyciłam za aparat ;)

Jeśli chodzi o moje wrażenia, to powtórzę się po raz kolejny - I love Hi-Fi Cosmetics :D
Cienie na stronie były przynajmniej obiecujące. Jak już zamówienie dotarło - w woreczkach prezentowały się jeszcze lepiej. A na dłoni, na oku... ech, szkoda gadać. Osobiście przepadłam ;)
czuję się jak dziecko zbierające pokemony - muszę mieć je wszystkie ;)

Od razu zaznaczę, że na wszystkich zdjęciach jest jedna warstwa cienia. Bez żadnej bazy, ani nic :)

Let's go :)



Deck The Halls - głęboka, choinkowa zieleń, kojarzy mi się z baśniowym lasem.... Ale to chyba wina zbyt wielu bajek w dzieciństwie ;)

Champagne Toast - delikatny, jasny, beżowo-łososiowo, trafna nazwa :)

Rising Tide - przypomina mi odrobinę Boy Toy z Pure Luxe, choć jest o pół tonu jaśniejszy i przede wszystkim - dużo łatwiejszy w aplikacji. Intensywnie niebieski, a'la błękit paryski :)

My Pride - prawie całkiem matowy, jasnofioletowy, jakby troszkę wyblakły, ale jednak nie mdły, odrobinę lawendowy.

Grinch - bardzo intensywny, radosny, wiosenny odcień zieleni z dodatkiem limonki w tle. Poza limonką znaleźć można trochę słońca.. czyli żółto-złotawych tonów :)

Five o'Clock - czerwono-różany, malinowy, może trochę rubinowy.... Intensywny, jak wszystkie odcienie Hi-Fi :)





Crazy Little Thing - oryginalny odcień błękitu, troszkę turkusowy, ale bardziej lazurowy... Tak, zdecydowanie kojarzy mi się w czystą, ciepłą wodą, rafą koralową i drinkami z palemką ;)

Big Shot - czysta niebieskość, coś pomiędzy niebieskim, a granatowym.

Pointless Intervention - rudo-rdzawo-brązowawy z odrobiną pomarańczowej cegiełki w tle.

Night Fever - absolutnie piękny, wyjściowy, wieczorowy kolor. Bardzo niejednoznaczny - niby szarawy, ale jednak dominuje tutaj ciemny, trochę mroczny fiolet ze skrzącymi srebrnymi drobinkami. Dopatrzyć się można nawet różu w tle, gdzieś na trzecim planie.

Sweet Child - prawie całkiem matowy, wyblakły, "majtkowy", mocno rozbielony róż.





Pins & Needles - intensywny, trochę landrynkowy róż, z odrobiną fioletu gdzieś daleko w tle. Dość odważny, ale... lubię takie ;)

Aphrodisiac - piękny, intensywny, niecodzienny, wieczorowy fioletowo-karminowy, może ciemny cyklamen?

Tourniquet - bardzo rozbielony, delikatny fiolet. Właściwie jest to prawie matowa biel z kapką fioletu w kolorze bzu.

Boom Shaka Laka - strasznie podoba mi się nazwa ;) a sam odcień - niespotykany. Ciemna, trawiasta zieleń z jaśniejszą, skrząca limonką w tle.

Punk Rocker - hmm... rzeczywiście swego czasu widywało się na ulicach irokezy w podobnych odcieniach ;) ciemno-malinowy, ale chłodny odcień różu. Odważny, ale nie rozmemłany, słodki, mdły...





Slave To Money - ciemny, intensywny, szmaragdowy... baśniowy, głębinowy... Na pewno nie na co dzień :)

Hope - odcień ciężki do opisania, trochę jakby truskawkowy, trochę ceglasty, a na pewno dość ciepły...

Tell Me Lies - piękny odcień, choć ciężki do uchwycenia na zdjęciu... Delikatno-kanarkowy, odrobinę złotawy, ale nie krzykliwy, dość mocno rozbielony, może trochę słomkowy? Kojarzy mi się z... bukietem ślubnym, nie wiem, dlaczego.

Raindrops on Roses - odcień, który chyba najbardziej skrzywdziłam na zdjęciach, bo nie udało mi się go ładnie uchwycić. Wyszedł ciepło-ceglasty, a w rzeczywistości jest raczej neutralnym odcieniem, na pewno nie ciepłym. Różano-brązowy z pięknymi, skrzącymi drobinkami czystego srebra. Muszę przyznać, że w rzeczywistości naprawdę wygląda to jak rosa... :)

Pixies - jeden z najmniej wyrazistych odcieni, taki rozbielony, trochę nijaki lawendowo-błękitny. Raczej niezbyt twarzowy.. Ale może jako liner?





Tained Love - kolejny piękny, intensywny, wyjściowy kolor. Fioletowo-jagodowy z odrobiną wrzosu w tle :)

Brass Petals - mocno skrzący.. Naprawdę mocno! Dość neutralno-ciepły beż, może trochę łososiowy. Pięknie otwiera oko :)

Dirty Word Witchcraft - ciemne odcienie z jasnymi drobinkami są dużym wyzwaniem dla firm mineralnych. Naprawdę niewiele z nich ładnie się prezentuje na oku - zazwyczaj pozostaje smuga ciemnego, bliżej nieokreślonego koloru, bez ani jednej drobinki, które dziwnym trafem znajdują się wszędzie, tylko nie na powiece ;)
Tutaj - jest inaczej. "Przyczepność" naprawdę nienaganna. Cień nałożony zwyczajnie - paluchem, i w dodatku roztarty. Żadnego "pac, pac, pac", żadnej bazy, mixing medium, ani nic. Ukłony z stronę Hi-Fi!
A sam odcień - zwykła, "czarna czerń" ;) z srebrno-niebieskawymi drobinkami.

Conspiracy - Paparazzi Flash Powder - ponowne gratulacje dla Veronici. Jak dotąd jest to jedyny spośród testowanych tzw. flash powders, który ma jakąkolwiek przyczepność ;) wszystkie testowane do dzisiaj nie dały się zaaplikować w ogóle. Nie było nawet czemu zdjęć robić, bo zostawał jedynie sam brokat, a kolor znikał. Tutaj - jedna warstwa nałożona paluchem i roztarta. Ponownie żadnej bazy ani metody "pac, pac, pac" :)
Oczywiście, nie jest to tak samo intensywny efekt, jak w przypadku cieni, ale wiążę z tym cudem niemałe nadzieje :) na pędzlu i na bazie - efekt powinien być iście wieczorowy!
Jeśli chodzi o kolor, to jak widać - mnóstwo delikatnych, drobnych złoto-zielono-limonkowych drobinek :)





Róż Denial - oferta róży Hi-Fi może nie jest rewelacyjna, ale i tak zamierzam skusić się na resztę odcieni ;)
Bardzo ładny róż z odrobiną brzoskwinki w tle. Ale nie takiej pomarańczki, tylko właśnie brzoskwini. Odcień zależnie od światła neutralno-ciepły, więc ja muszę mieszać go z Lavenderem albo pacyfikować Light Pink'iem z EDM ;) ale mimo wszystko - warto!
Trwałość bez zarzutu - po 12 godzinach wciąż dzielnie się trzymał :)
W opakowaniu mogą straszyć srebrne drobinki, na zdjęciach nie są już tak widoczne. A na twarzy - zależnie od użytego pędzla. Duo fiberki gubią całkiem te błyskotki, a np. Angled te zatrzymuje. Przyjemny róż :)



Gin Sin Lip Glaze - w pudełeczku odcień intensywnej pomarańczy, aż strach na usta nakładać ;) ale już po nałożeniu - bardzo przyjemny, chłodny, neutralny odcień, jedynie ze złotawym połyskiem. Pod światło widać po prostu złotawe drobinki, połysk. Ale nie jakoś bardzo nachalnie...
Poza tym - na ustach bardzo trwały, nie klei się, za to pachnie przepięknie! Jak najlepszy na świecie budyń. Posmaku chemicznego brak, za co ogromny plus. I na całe szczęście jak budyń nie smakuje, bo marny byłby jego los... ;)
Co ważne - nie czuć tych drobinek. Nic nie drapie, nie działa jak peeling ;) i nie wysusza ust.

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

dopisac do whishlisty: Grinch :)

pierniczkowa

Prześlij komentarz