Eksperymentalnie...

07:21 Posted by Insane

... czyli trzeba być szalonym, żeby testować nowe podkłady tuż przed wyjściem do pracy, a robię to po raz kolejny ;)
Makijaż miał być prawie nude.
Podkład... Jasnością niby dobry, ale wyglądam w nim chorowicie... Nawet mi się wydaje, że bije ode mnie bladością i nie jest to wina światła ;)
Nie mam też jego sporej ilości na twarzy, choć na niektórych zdjęciach odnoszę takie wrażenie. To wina ustawień aparatu - nie dość, że tryb makro, to jeszcze musiałam kombinować, coby zdjęcia nie były rozmazane przy obecnej pogodzie za oknem ;)
No, ale do rzeczy...

Podkład:
Blusche French Vanilla matte

Róż:
EDM - Pumpkin Pie + Lavender
na to odrobina Sundew z Lumiere

Korektory:
EDM - Sunlight
EDM - Pearl Mint

Oczy:
EDM - All Spice

Usta:
EDM - Natural

Puder:
EDM - Kaolin Powder Sunlight - dla odrobiny żółci ;)



Przepraszam za włosy w nieładzie i błądzące po nich paprochy - skutki wiecznego pakowania się ;) już lecę się uczesać.

Miny jak zwykle dziwne - wystawiam twarz do okna ;)


-EDIT-
Niezbyt często zdarza mi się edytować posty, ale wczorajszy przypadek na to zasługuje. Podkład z Blusche:
a) dopasował się do skóry
b) zżółkł
c) ściemniał

Nie wiem, która z tych odpowiedzi jest prawdziwa, ale fakt faktem - po jakimś czasie przestałam wyglądać jak zombie ;)
Poniżej wklejam zdjęcie po 8 godzinach pracy (bez poprawek ;) ). Robione komórką, więc jakość bez szału ;) ale widać, że nie wyglądam już tak chorowicie ;)



Dałam mu dzisiaj kolejną szansę. W połączeniu z Kaolin Powder Sunlight (dla odrobiny żółci) już od rana wygląda lepiej... Zobaczymy za kilka godzin ;)

Na szybko.

07:49 Posted by Insane

Makijaż zmalowany na szybko i na szybko też wrzucone zdjęcia, bo zaraz uciekam do pracy ;)

Strasznie ciężko mi się dzisiaj malowało i robiło te zdjęcia - oczy mam jakieś zmęczone, łzawiące i chętne wciąż do spania.

Ale przynajmniej trochę słońca z rana uchwyciłam... ;)

P.S. - tak, śpię w koszulce z Plutem :D

Twarz:
Podkład - Lucy Minerals

dzisiaj bez korektorów, różu i tak dalej - bo śmigam w końcu na rower :) !

Oczy:
Hi-Fi - Grinch
Hi-Fi - My Pride (celowo aż tak rozmyty)
EDM - Dandelions
baza pod cienie Heavenly Natural Beauty

Usta:
pomadka BeBe... ;)



Testowania ustawień aparatu ciąg dalszy, dlatego na jednym, czy dwóch zdjęciach jakiś dziwny "mój" kolor wyszedł... A może to wina słońca?

Ach, no i ten mój nos. Przesuszony dalej, po niedawnym przeziębieniu. Nie pomaga ani oliwa, ani Nivea, ani nic.

Hi-Fi Cosmetics swatch

13:24 Posted by Insane

W końcu doczekałam się odrobiny słońca (noo... a przynajmniej braku deszczu ;) ) i jednocześnie chwili wolnego czasu. Nie marnując ani jednego, ani drugiego.. chwyciłam za aparat ;)

Jeśli chodzi o moje wrażenia, to powtórzę się po raz kolejny - I love Hi-Fi Cosmetics :D
Cienie na stronie były przynajmniej obiecujące. Jak już zamówienie dotarło - w woreczkach prezentowały się jeszcze lepiej. A na dłoni, na oku... ech, szkoda gadać. Osobiście przepadłam ;)
czuję się jak dziecko zbierające pokemony - muszę mieć je wszystkie ;)

Od razu zaznaczę, że na wszystkich zdjęciach jest jedna warstwa cienia. Bez żadnej bazy, ani nic :)

Let's go :)



Deck The Halls - głęboka, choinkowa zieleń, kojarzy mi się z baśniowym lasem.... Ale to chyba wina zbyt wielu bajek w dzieciństwie ;)

Champagne Toast - delikatny, jasny, beżowo-łososiowo, trafna nazwa :)

Rising Tide - przypomina mi odrobinę Boy Toy z Pure Luxe, choć jest o pół tonu jaśniejszy i przede wszystkim - dużo łatwiejszy w aplikacji. Intensywnie niebieski, a'la błękit paryski :)

My Pride - prawie całkiem matowy, jasnofioletowy, jakby troszkę wyblakły, ale jednak nie mdły, odrobinę lawendowy.

Grinch - bardzo intensywny, radosny, wiosenny odcień zieleni z dodatkiem limonki w tle. Poza limonką znaleźć można trochę słońca.. czyli żółto-złotawych tonów :)

Five o'Clock - czerwono-różany, malinowy, może trochę rubinowy.... Intensywny, jak wszystkie odcienie Hi-Fi :)





Crazy Little Thing - oryginalny odcień błękitu, troszkę turkusowy, ale bardziej lazurowy... Tak, zdecydowanie kojarzy mi się w czystą, ciepłą wodą, rafą koralową i drinkami z palemką ;)

Big Shot - czysta niebieskość, coś pomiędzy niebieskim, a granatowym.

Pointless Intervention - rudo-rdzawo-brązowawy z odrobiną pomarańczowej cegiełki w tle.

Night Fever - absolutnie piękny, wyjściowy, wieczorowy kolor. Bardzo niejednoznaczny - niby szarawy, ale jednak dominuje tutaj ciemny, trochę mroczny fiolet ze skrzącymi srebrnymi drobinkami. Dopatrzyć się można nawet różu w tle, gdzieś na trzecim planie.

Sweet Child - prawie całkiem matowy, wyblakły, "majtkowy", mocno rozbielony róż.





Pins & Needles - intensywny, trochę landrynkowy róż, z odrobiną fioletu gdzieś daleko w tle. Dość odważny, ale... lubię takie ;)

Aphrodisiac - piękny, intensywny, niecodzienny, wieczorowy fioletowo-karminowy, może ciemny cyklamen?

Tourniquet - bardzo rozbielony, delikatny fiolet. Właściwie jest to prawie matowa biel z kapką fioletu w kolorze bzu.

Boom Shaka Laka - strasznie podoba mi się nazwa ;) a sam odcień - niespotykany. Ciemna, trawiasta zieleń z jaśniejszą, skrząca limonką w tle.

Punk Rocker - hmm... rzeczywiście swego czasu widywało się na ulicach irokezy w podobnych odcieniach ;) ciemno-malinowy, ale chłodny odcień różu. Odważny, ale nie rozmemłany, słodki, mdły...





Slave To Money - ciemny, intensywny, szmaragdowy... baśniowy, głębinowy... Na pewno nie na co dzień :)

Hope - odcień ciężki do opisania, trochę jakby truskawkowy, trochę ceglasty, a na pewno dość ciepły...

Tell Me Lies - piękny odcień, choć ciężki do uchwycenia na zdjęciu... Delikatno-kanarkowy, odrobinę złotawy, ale nie krzykliwy, dość mocno rozbielony, może trochę słomkowy? Kojarzy mi się z... bukietem ślubnym, nie wiem, dlaczego.

Raindrops on Roses - odcień, który chyba najbardziej skrzywdziłam na zdjęciach, bo nie udało mi się go ładnie uchwycić. Wyszedł ciepło-ceglasty, a w rzeczywistości jest raczej neutralnym odcieniem, na pewno nie ciepłym. Różano-brązowy z pięknymi, skrzącymi drobinkami czystego srebra. Muszę przyznać, że w rzeczywistości naprawdę wygląda to jak rosa... :)

Pixies - jeden z najmniej wyrazistych odcieni, taki rozbielony, trochę nijaki lawendowo-błękitny. Raczej niezbyt twarzowy.. Ale może jako liner?





Tained Love - kolejny piękny, intensywny, wyjściowy kolor. Fioletowo-jagodowy z odrobiną wrzosu w tle :)

Brass Petals - mocno skrzący.. Naprawdę mocno! Dość neutralno-ciepły beż, może trochę łososiowy. Pięknie otwiera oko :)

Dirty Word Witchcraft - ciemne odcienie z jasnymi drobinkami są dużym wyzwaniem dla firm mineralnych. Naprawdę niewiele z nich ładnie się prezentuje na oku - zazwyczaj pozostaje smuga ciemnego, bliżej nieokreślonego koloru, bez ani jednej drobinki, które dziwnym trafem znajdują się wszędzie, tylko nie na powiece ;)
Tutaj - jest inaczej. "Przyczepność" naprawdę nienaganna. Cień nałożony zwyczajnie - paluchem, i w dodatku roztarty. Żadnego "pac, pac, pac", żadnej bazy, mixing medium, ani nic. Ukłony z stronę Hi-Fi!
A sam odcień - zwykła, "czarna czerń" ;) z srebrno-niebieskawymi drobinkami.

Conspiracy - Paparazzi Flash Powder - ponowne gratulacje dla Veronici. Jak dotąd jest to jedyny spośród testowanych tzw. flash powders, który ma jakąkolwiek przyczepność ;) wszystkie testowane do dzisiaj nie dały się zaaplikować w ogóle. Nie było nawet czemu zdjęć robić, bo zostawał jedynie sam brokat, a kolor znikał. Tutaj - jedna warstwa nałożona paluchem i roztarta. Ponownie żadnej bazy ani metody "pac, pac, pac" :)
Oczywiście, nie jest to tak samo intensywny efekt, jak w przypadku cieni, ale wiążę z tym cudem niemałe nadzieje :) na pędzlu i na bazie - efekt powinien być iście wieczorowy!
Jeśli chodzi o kolor, to jak widać - mnóstwo delikatnych, drobnych złoto-zielono-limonkowych drobinek :)





Róż Denial - oferta róży Hi-Fi może nie jest rewelacyjna, ale i tak zamierzam skusić się na resztę odcieni ;)
Bardzo ładny róż z odrobiną brzoskwinki w tle. Ale nie takiej pomarańczki, tylko właśnie brzoskwini. Odcień zależnie od światła neutralno-ciepły, więc ja muszę mieszać go z Lavenderem albo pacyfikować Light Pink'iem z EDM ;) ale mimo wszystko - warto!
Trwałość bez zarzutu - po 12 godzinach wciąż dzielnie się trzymał :)
W opakowaniu mogą straszyć srebrne drobinki, na zdjęciach nie są już tak widoczne. A na twarzy - zależnie od użytego pędzla. Duo fiberki gubią całkiem te błyskotki, a np. Angled te zatrzymuje. Przyjemny róż :)



Gin Sin Lip Glaze - w pudełeczku odcień intensywnej pomarańczy, aż strach na usta nakładać ;) ale już po nałożeniu - bardzo przyjemny, chłodny, neutralny odcień, jedynie ze złotawym połyskiem. Pod światło widać po prostu złotawe drobinki, połysk. Ale nie jakoś bardzo nachalnie...
Poza tym - na ustach bardzo trwały, nie klei się, za to pachnie przepięknie! Jak najlepszy na świecie budyń. Posmaku chemicznego brak, za co ogromny plus. I na całe szczęście jak budyń nie smakuje, bo marny byłby jego los... ;)
Co ważne - nie czuć tych drobinek. Nic nie drapie, nie działa jak peeling ;) i nie wysusza ust.

Przypadkiem....

13:26 Posted by Insane

Planowałam na dzisiaj swatche Hi-Fi Cosmetics, bo jakby trochę słońca się przez chmury przedzierało... Ale niestety nie wyrobiłam się z czasem.
Tak więc postanowiłam w ramach rekompensaty chociaż coś zmalować przy użyciu ich cieni.
Przyznaję, że teraz przepadłam całkowicie....
Spodziewałam się lżejszego makijażu, bo i nie sądziłam, że cienie są AŻ TAK napigmentowane. Wyszło wieczorowo i trochę dziwnie się czuję... Nie takie były plany ;)

No, ale wrzucam.

Podkład:
Lucy Minerals - Pale Olive

Korektor:
EDM - Sunlight

Oczy:
Hi-Fi Cosmetics - Night Fever
Hi-Fi Cosmetics - Tained Love
EDM - Dandelions

Usta:
Silk Naturals - Precious

Poliki:
Hi-Fi Cosmetics - Denial
(niestety, zaczyna się ocieplać... idę go spacyfikować Light Pink'iem z EDM ;) )

cera przedokresowa, pochorobowa, więc szału nie ma....

Wyjątkowo niemineralnie ;)

20:46 Posted by Insane

Znalezione w internecie i - jeśli chodzi o moje aktualne prywatne rozterki - bardzo na czasie ;) może dlatego tak mnie rozśmieszyło?



Świat w oczach dziecka, czyli co maluchy naprawdę myślą o małżeństwie ;)



Jak należy wybierać przyszłego męża lub żonę?

Trzeba znaleźć kogoś kto lubi to samo co ty. Na przykład jeśli ty lubisz oglądać mecze, to ten ktoś powinien lubić, że ty lubisz oglądać mecze, i przynosić ci chipsy i piwo.
Alain, lat 10
(typowy facet.... - dop. Insane)


Tak naprawdę to my wcale nie decydujemy o tym z kogo wyjść. To Bóg o wszystkim decyduje najpierw, a ty dopiero później się dowiadujesz kogo ci przyczepił.
Kirsten, lat 10
(a o reklamacjach i zwrotach nic nie wspominał?)


Jaki jest najlepszy wiek na małżeństwo?

Najlepszy wiek to 23 lata, bo znasz swojego męża od co najmniej 10 lat.
Camille, lat 10
(uhh... zbliżam się nieuchronnie ;) )


W ogóle nie ma dobrego wieku na małżeństwo. Trzeba być głupim żeby chcieć się żenić.
Freddie, lat 6
(być może w tym tkwi sedno?)


Co łączy twoich rodziców?

To, że nie chcą mieć więcej dzieci.
Laure, 8 lat
:D


Co robią ludzie na randce?

Randka jest po to, żeby sie dobrze bawić, i powinno się z niej korzystać żeby się lepiej poznać. Nawet chłopcy mają coś ciekawego do powiedzenia, jeśli się ich słucha wystarczająco długo.
Linette, lat 8
(tak więc... trzeba się uzbroić w cierpliwość..)


Na pierwszej randce ludzie opowiadają sobie ciekawe kłamstwa i w ten sposób zgadzają się na następną randkę.
Martin, lat 10
(niestety, czasem nie przestają przez wiele lat)


Co zrobisz, jeśli twoja pierwsza randka się nie uda?

Wrócę do domu i będę udawał, że nie żyję. I zawołam dziennikarzy żeby wydrukowali, że zmarłem.
Craig, lat 9
(romantyk... szkoda, że nieletni ;) )


Kiedy można kogoś pocałować?

Kiedy oboje są bogaci.
Pamela, lat 7
(ohh... czeka mnie wieczna oziębłość..)


Jeśli kogoś całujesz, to musisz się z nią ożenić i mieć z nią dzieci. Tak to właśnie jest.
Henri, lat 8
(słusznie synu, słusznie!)


Lepiej jest się ożenić (wyjść za mąż) czy zostać wolnym?

Nie wiem co jest lepsze, ale ja nigdy nie będę się kochał z moją żoną. Nie chcę, żeby się stała gruba.
Théodore, lat 8
(a podobno amerykańscy naukowcy udowodnili, że seks to zdrowie?!)


Dla dziewczynek jest lepiej jak nie wychodzą za mąż. Ale chłopcy potrzebują kogoś do sprzątania.
Anita, lat 9
(oto prawda objawiona...)



Co trzeba robić, żeby małżeństwo było udane?

Trzeba mówić żonie, że jest piękna, nawet jeśli wygląda jak ciężarówka.
Richard, lat 10

(o! tak właśnie należy jej mówić!)


Żródło: http://www.joemonster.org/art/4594/Swiat_w_oczach_dziecka

Zaprzyjaźnianie się z Lily Lolo

07:09 Posted by Insane

Podjęłam dzisiaj próbę zaprzyjaźnienia się z obiecującym podkładem Lily Lolo ;) zazwyczaj nie robię takich eksperymentów tuż przed wyjściem do pracy, ale raz kozie śmierć. Na razie nie żałuję ;)

Podkład:
Lily Lolo - Blonde

Oczy:
baza pod cienie Heavenly Natural
Detrivore - Muse
Detrivore - Shroud

i to wszystko ;)

Jak widać - żadnego korektora, ani pod oczy, ani na poliki, ani na niedoskonałości. Jak już testować podkład, to na całego ;)



Rozprowadza się przyjemnie (użyłam Kabuki), chociaż zużywam go więcej, niż np. Lucy Minerals. Za to tyle samo, co EDM ;)
Poza tym, bardzo fajnie się wtapia, choć i tak mam wrażenie, że jest zbyt różowy? Ale to się okaże za chwilę, bo na razie na twarzy mam poranny rumieniec ;) A że korektora nie użyłam, to nie wiem, czy to wina lżejszego krycia, czy samego odcienia podkładu. Jeśli chodzi o krycie - to raczej od słabego do średniego, nie liczyłabym na coś więcej, ale mi osobiście to nie przeszkadza.
(Zresztą widać to po niedoskonałościach, które nie zostały do końca przykryte, a np. Lucyna dokonuje tego bez korektora ;) )
Podkład jest odczuwalnie lżejszy od używanej przeze mnie ostatnio Luśki.
No i mam wrażenie, że bardzo fajnie ujednolicił cerę i tak... wygładził?

Ja - póki co - jestem na TAK ;)

Proszę nie zwracać uwagi na:
a) mój nos :P byłam/jestem chora, a co za tym idzie zużyłam już milion chusteczek i żadne nawilżanie mi nie pomaga ;)
b) zdjęcia. Jest jeszcze ciemno, a z lampą kolory są całkiem przekłamane, więc wolałam, żeby były poruszone ;)
c) domową koszulkę i fryzurę prosto z łóżka ;)

Na przekór pogodzie ;)

13:14 Posted by Insane

No cóż, rzeczy do obfocenia i opisania nazbierało mi się już całkiem sporo, postanowiłam więc w końcu coś z tym zrobić... Pogoda za oknem nie zachęca do robienia swatchy - szaro, pochmurno, no i pada. Kombinowałam z ustawieniami aparatu ile się dało, a co z tego wyszło - widać ;)
Starałam się zawsze mieć w tle białą kartkę, dla porównania odcieni. Z dumą stwierdzam, że kolory wyszły raczej nieprzekłamane, czasami jedynie mniej intensywne.

Firmy Lily Lolo wcześniej nie znałam, nie słyszałam o niej, ale długo kusić mnie nie trzeba było. Wprawdzie trochę zniechęca fakt, że można brać tylko jeden odcień sampla na każde zamówienie, ale z drugiej strony to, co dzisiaj testowałam jest naprawdę obiecujące i pewnie skuszę się jeszcze na niejedno zbiorowe....

Pudełeczka LL są jednymi z najładniejszych i bardziej estetycznie i porządnie wykonanych, jakie zdarzyło mi się trzymać w łapkach. Niby plastik, ale porządny, gruby, matowy, sprawia wrażenie drogiego kosmetyku. Sitka ciężko się wyjmują, ale to dobrze - nie ma szans, żeby coś się rozsypało. Inna sprawa, że wszystko było porządnie zaklejone, zafoliowane, zapakowane. Nie mam nic do zarzucenia, poza tym, że.... Wszystko jest niedosypane. Nie rozumiem po co tak wielkie pudło do bronzera (Waikiki), skoro 1/3 to powietrze ;) z różami jest nieco lepiej, ale wciąż nie jest to, jak np. w EDM, nasypane po samo wieczko. Samplowe słoiczki wypełnione są do połowy, ale to akurat mnie nie dziwi, a wręcz ułatwiać będzie korzystanie :)

Poniżej zdjęcie porównawcze słoiczków. Oczywiście, przed dzieleniem między uczestniczki :)


Od lewej: bronzer (8g), róż (3g), sample jar (0,75g)


RÓŻE





Rosebud - mocny, ciemny, malinowy odcień, całkowicie błyszczący. Nie wiem, czy i kiedy odważę się go użyć na polikach, ale jako pomadka mógłby się sprawdzić.. ;)

Candy Girl - uroczy, chłodny, skrzący róż, na pierwszy rzut oka chyba mój faworyt :)

Sugar n Spice - coś pomiędzy różem i bronzerem, dość ciemny i elegancki odcień. Pięknie musi wyglądać na ciemniejszej karnacji... A na moich bladościach? Sama jestem ciekawa... ;)

Ooh La La - matowy róż, nieco ciemniejszy od Candy Girl, ale wciąż bezpieczny

Clementine - czarny koń tego zestawu. Zazwyczaj boję się zamawiać brzoskwiniowe róże, ale ten jest wyjątkowo uroczy i twarzowy - może dlatego, że nie jest to czysta brzoskwinia, ale ma w sobie odrobinę różu. I po pierwszych testach - zero tendencji do ocieplania się, w co aż sama nie mogę uwierzyć. Całkowicie matowy.

Waikiki - jedyny bronzer, na jaki się skusiłam. Taki rodzynek ;) bardzo wakacyjny odcień, mocno skrzący, w odcieniu piasku, plaży, złotawy.... Liczyłam na to, że będzie jaśniejszy, ale nałożony w minimalnej ilości prawdopodobnie sprawdzi się świetnie :) ogromny plus za brak pomarańczowych, rdzawych tonów, nie zauważyłam też ocieplania się :)
Na ciemniejszej cerze (zwłaszcza z tonami żółtymi i oliwkowymi) sprawdzi się jako piękny rozświetlacz.


PODKŁADY


Porcelain - bardzo jasny, ale daleko mu np. do Ghost'a z Aromaleigh. Ładnie się wtapia, niestety jak wszystkie tak jasne odcienie ma w sobie podtony różowe, co w moim przypadku go dyskwalifikuje... A szkoda, bo jasnością na zimę byłby w sam raz.

Blonde - beżowo-żółty, czyli coś, czego ostatnio poszukuję ;) musiałam nałożyć go naprawdę sporo, żeby cokolwiek było na dłoni widać, bo wtapiał się wciąż idealnie! Na zdjęciu jest chyba z 10 warstw. Nie ukrywam, że wiążę z nim spore nadzieje ;)

Obydwa odcienie podkładów nakładało się niezwykle łatwo, pięknie się wtapiają, mają delikatną, jakby satynową, aksamitną konsystencję.


KOREKTORY


zdjęcie zbiorowe razem z samplami podkładów





PeepO Cover Up - żółty, powiedziałabym nawet, że... bardzo żółty ;) z przeznaczeniem na cienie pod oczami. Przyznaję, że mam pewne obawy w kładzeniu aż tak intensywnego koloru pod oczy, ale.. spróbuję ;)

Blush Away Cover Up - tutaj z kolei zupełnie odwrotnie. Najmniej zielony ze znanych mi zielonych korektorów ;) jest w zasadzie biało-zielony, może trochę sinawy, ale kolor raczej wyblakły, niezbyt intensywny. Z przeznaczeniem na zaczerwienienia.

Blondie Cover Up - dość jasny i niestety również różowawy, ale wtapia się równie dobrze, do podkłady, więc pewnie zaryzykuję. Z przeznaczeniem do krycia mniej lub bardziej drobnych niedoskonałości :) odrobina różu w korektorze pomaga cerom poszarzałym i zmęczonym, więc być może jest to celowe... Nie jestem jednak pewna jak się sprawdzi przy moim kompletnym braku różowych tonów ;)


PUDRY WYKAŃCZAJĄCE



Przepraszam za błąd na swatchach..

Flawless Matte - rzeczywiście matowy, choć na niektórych zdjęciach wychodził z satynową poświatą. Ale jest matowy, w dodatku kompletnie biały... Ale bardzo dobrze się wtapia, miałam problem, żeby nałożyć taką ilość, coby w ogóle aparat uchwycił.

Flawless Silk - zdziwiło mnie to, że jest... satynowy. Może się nie błyszczy, ale do matu mu naprawdę daleko. Wielbicielki efektu "glow" mogą być nim zachwycone... Ja muszę przemyśleć, czy zależy mi na wyglądzie laski z okładki... ;) pewnie z ciekawości się odważę.

Obydwie formuły nakłada się naprawdę przyjemnie - są bardzo miałkie, delikatne, bardzo dobrze się wtapiają, nie ma problemu z rozprowadzeniem proszku.


ROZŚWIETLACZ



Stardust - do tej pory moim absolutnym faworytem był Sundew z Lumiere, ale widzę, że ma teraz godnego przeciwnika... Bardzo delikatny, miałki i przyjemny w aplikacji. Niby ma w sobie mnóstwo drobinek (które swoją drogą wyglądają rzeczywiście jak pyłek.. :) ), ale nie jest to brokat. Wykończenie raczej delikatne, satynowe, obecnie mówi się chyba - glamour... ;) w dodatku nie daje efektu choinki, cały jego urok widać dopiero pod światło. Normalnie sprawia wrażenie rozświetlonej twarzy, ale nie bardzo wiadomo, dlaczego... Bo pomimo tego, że jest żółciutki, to koloru raczej nie zostawia, może jedynie poświatę.
Naprawdę obiecujący i chyba już żałuję, że nie skusiłam się na większe pudełeczko...